Dzisiejszy post będzie pomikołajkowy :) No muszę się pochwalić :) Od lat mikołajki to w zasadzie dzień dla dzieci, bo to głównie one znajdują prezenty, ale w tym roku zostałam i ja bardzo mile zaskoczona :) Chyba moja rodzinka zaakceptowała moje hobby, bo widząc lalki w czasie zakupów, ktoś pomyślał o mnie :) I tak oto zawitała do mnie różowołosa monsterzyca Howleen Wolf.
Przeglądając gazetki wspomniałam kiedyś, że podobają mi się te chudzinki i nie pogniewałabym się, gdyby kiedyś dołączyła do mojego stadka. Z biedronkowej serii najbardziej przypadła mi do gustu Rebecca, i jak się okazuje nie tylko mnie, bo stała się nieosiągalna. Nie płaczę, a wręcz przeciwnie, cieszę się ogromnie. Ta cukierkowa buzia w połączeniu z wilczym charakterkiem ma swój urok. I muszę powiedzieć, że makijaż w realu wygląda o niebo lepiej niż na zdjęciach. jest to pierwszy mój kontakt z monsterkami.
W porównaniu z Milką, Howleen ma bardzo delikatne ciałko i jest sporo mniejsza. Bałam się, żeby jej nie uszkodzić, ale to tylko takie pierwsze wrażenie, potem już się wie, jak dotykć i zginać łapki czy nóżki. Podoba mi się w niej wszystko, nawet te krzyczące włosy. No i super ubranko ma :) No dobrze teraz kilka fotek:
Cudnie klapniete uszko i mała agrafka w drugim uchu:
Makijaż i piękne paluszki:
A tu w całej okazałości:
Ma super buty i baaardzo zgrabne nóżki :)
Na razie pozostaje bezimienna, myślę, że jakieś imię do niej przylgnie z czasem. Jeśli nie zostanie z "pudełkowym".
To tyle, idę się cieszyć dalej :)